czwartek, 2 lipca 2015

Rozdział 1

- Abigail, zejdź na obiad! - zawołała mnie mama z kuchni. Nie zwracałam na nią uwagi. Leżałam na łóżku pochłonięta ciemnością.
Od kiedy dowiedziałam się, że moja najlepsza przyjaciółka Joan nie żyje, czuję jakby ktoś zniszczył część mnie. Miałyśmy wcześniej kłótnię, a teraz nawet nie mogę jej przeprosić, powiedzieć, że żałuję moich słów.
Policja powiedziała, że znaleźli zakrwawione ubranie w lesie, które miała w dniu kiedy zniknęła. Od tamtej chwili nie ma żadnych wiadomości na jej temat. Ludzie mówią, że miała problemy z narkotykami. Zadłużyła się, a dilerzy się jej pozbyli. Ciężko mi w to uwierzyć, gdyż mówiłyśmy sobie o wszystkim i gdyby miała problemy, wiedziałabym o tym.
Byłyśmy zawsze razem.  Gdy któraś z nas miała zły dzień, kłótnię w rodzinie albo problem z rówieśnikami, to wiedziałyśmy, że możemy na siebie liczyć. Poczucie zrozumienia, które towarzyszyło w pocieszaniu siebie nawzajem było jak najlepszy lek na świecie. Teraz to wszystko wydaję się być odległym wspomnieniem.
Staram się teraz zapomnieć, tak jakby te wszystkie lata nic nie znaczyły. Kiedy oczyszczam umysł od negatywnych myśli czuję ulgę, ale potem one znowu napływają i pogrążam się w jeszcze większej rozpaczy.
- Wołałam Cię - powiedziała mama wchodząc do mojego pokoju. Zapaliła światło i myślałam, że zaraz mi oczy wypali. Chcąc uchronić się od tej jasności ukryłam twarz w dłoniach.
- Zaraz przyjdę - odparłam odwracając się na drugi bok z dala od wszystkiego, co jest za mną.
- Wiem, że jest Ci ciężko, ale musisz iść dalej. Minęły już trzy tygodnie od jej zniknięcia. Prawie nic od tamtego czasu nie jadłaś. Popatrz na siebie, strasznie schudłaś! - powiedziała podchodząc do mojego łóżka, a ponieważ nie miałam ochoty na kłótnię, wstałam i od razu skierowałam się do łazienki. Oparłam się o zlew i spojrzałam na siebie w lustrze. Niby to wciąż byłam ja, ale im dłużej wpatrywałam się w swoje odbicie, tym bardziej wydawało mi się, że stoi przede mną zupełnie obca osoba. Po moich podkrążonych, pozbawione blasku oczach widać było zmęczenie i utratę sił. Chcąc sprawdzić, czy mama miała rację spojrzałam na siebie dokładniej i stwierdziłam, że rzeczywiście musiałam schudnąć. Z ciekawości weszłam na wagę, która pokazała liczbę pięćdziesiąt trzy, czyli siedem kilo straciłam. Na moim miejscu nie jedna dziewczyna pewnie by się cieszyła, ale ja wcale nie czułam powodu do radości. Zeszłam z wagi i postanowiłam wziąć prysznic. Poszłam, więc do swojego pokoju po świeże ubrania. Gdy weszłam do pomieszczenia zauważyłam, że moja mama opiera się o ścianę.
Jak na swój wiek to wygląda całkiem młodo. Określiłabym ją jako zgrabną, wysoką, pełna wdzięku kobietę o niebieskich, łagodnych oczach i pięknych, długich, blond włosach. Większość osób mówi, że jesteśmy jak dwie krople wody, chociaż moim zdaniem daleko mi do niej. Kiedyś jej twarz cały czas przyozdabiał uśmiech, ale od kiedy tata - wielki biznesmen - musiał wyjechać za granicę, coś się w niej zmieniło. Może odczuwała tęsknotę, tak jak ja za Joan? Różnicą było to, że moja przyjaciółka najprawdopodobniej nie żyje i już jej nie zobaczę.
Wyjęłam pierwsze lepsze ciuchy z szafy i nie zwracając na nic uwagi, ruszyłam z powrotem do łazienki. Najpierw umyłam zęby, a potem zdjęłam piżamę i weszłam pod prysznic. Odkręciłam ciepłą wodę i zaraz mogłam poczuć, jak malutkie kropelki muskają moją skórę, przy czym wszystkie wcześniej napięte mięśnie się rozluźniły. Wytarłam się ręcznikiem i założyłam ubranie, które wcześniej wzięłam z pokoju. Były to granatowe spodnie, które teraz trochę mi spadały i czarna, duża bluzka. Wysuszyłam włosy, które przez wilgoć w łazience zaczęły mi się trochę kręcić. Rozczesałam je i uznałam, że nie muszę już z nimi nic robić. Nie lubiłam się malować, ale postanowiłam, że użyję błyszczyka. Popatrzyłam na swoje odbicie w lusterku i można było powiedzieć, że zaczynałam przypominać dawną siebie.
Gdy schodziłam na dół dobiegł mnie cudowny zapach. Weszłam, więc do kuchni i zobaczyłam mamę smażącą naleśniki, które od zawsze uwielbiam. Popatrzyła na mnie i się uśmiechnęła. Odwzajemniłam gest i po chwil wzięłam się za jedzenie. Razem z Joan uwielbiałyśmy naleśniki i wybłagałyśmy, że w każdą niedzielę mama będzie je smażyć. Przez to wspomnienie miałam ochotę znowu się rozpłakać, ale przecież miałam o wszystkim zapomnieć i nie narażać się na dodatkowy stres. Podziękowałam za posiłek i postanowiłam wyjść na dwór. Poczułam chłodny wiatr i od razu udałam się do parku. Lubiłam spędzać tam czas, gdyż było tam zazwyczaj cicho, a spokój to coś czego potrzebuję. Jest sierpień, więc niedługo zacznie się szkoła. Będę w końcu miała czym zająć moje myśli.
Przez cały czas czułam dziwne uczucie, które towarzyszy, kiedy ktoś się na ciebie patrzy, ale gdy rozejrzałam się wokół to nikogo nie zauważyłam. Chyba zaczęłam popadać w paranoję i powinnam się udać do psychologa. Gdy zacznę rozmawiać ze sobą to bez wątpienia się tam wybiorę. Z rozmyślań otrząsnął mnie dzwonek mojego telefonu. Odebrałam i po chwili usłyszałam głos mamy.
- Skarbie, pani Jenkins prosiła, żebyś przyszła się z nią pożegnać, ponieważ wyjeżdża.  - powiedziała na co cicho westchnęłam. Pani Jenkins jest miłą, starszą kobietą. Chciałam sobie znaleźć jakieś zajęcie na wakacje i mama zaproponowała mi pomóc starszym ludziom. Od razu znalazłam kandydatkę. Przychodziłam do niej codziennie i pomagałam w porządkach, gotowałam, zajmowałam się jej psem. Często też rozmawiałyśmy i dowiedziałam się, że po śmierci jej męża, syn zostawił ją samą sobie.- Wróć dopiero o dwudziestej do domu, bo będę miała niespodziankę. - dopowiedziała i się rozłączyła, a ja nawet nie zdążyłam na nic odpowiedzieć. Była strasznie podekscytowana, co było moim zdaniem podejrzane. Ciekawiło mnie to co dla mnie przygotowała, ale najpierw zdecydowałam udać się do pani Jenkins. Kiedy weszłam do jej domu usłyszałam płacz.
- Dlaczego to zrobiłeś? - łkanie nasilało się. Nie wiedziałam o co chodzi, ale postanowiłam się przysłuchać rozmowie. - Ona niczemu nie jest winna! - tym razem pani Jenkins krzyknęła i najwidoczniej się rozłączyła. Stałam za drzwiami zamyślona. Czy to możliwe, że rozmawiała o Joan? 
- Dzień dobry. - powiedziałam wchodząc do pomieszczenia. Pokój był prawie pusty, a na krześle siedziała staruszka, która chyba mnie nie usłyszała. Podeszłam do niej bliżej i dopiero wtedy musiała mnie zauważyć. Wstała i przytuliła mnie przyjaźnie.
- Witaj, Abi. - powiedziała, odsuwając się i próbując ukryć łzy. - Już chyba wiesz, że wyjeżdżam. Chciałam Ci podziękować za czas, który mi poświęciłaś. Za to, że byłaś przy mnie wtedy, kiedy nikt inny nie mógł. Traktuję Cię jak wnuczkę, której nie mam. Myślę, że wiesz ile dla mnie znaczysz. Z ciężkim sercem muszę Cię niestety opuścić. Będę bardzo za Tobą tęsknić. - słysząc te słowa poczułam jak łzy spływają mi po policzkach. Nie mam dziadków, dlatego panią Jenkins zaczęłam traktować jak swoją babcię.
-  A ja za panią. - odpowiedziałam i tym razem to ja przytuliłam się do niej i jak dla mnie ten moment mógłby nigdy się nie kończyć. Nie chciałam stracić kolejnej osoby, na której mi zależy. 
- Wróci tu pani? - powiedziałam nie rozluźniając uścisku. 
- Niczego nie mogę Ci obiecać. Mam parę spraw do załatwienia - mówiąc to oderwała się ode mnie i posłała mi uśmiech, który miał prawdopodobnie dodać mi otuchy. Wyszłyśmy na zewnątrz i pomogłam wsadzić bagaże do samochodu. 
- Wyjeżdża pani do rodziny? - powiedziałam wsadzając ostatni bagaż.
- Można tak powiedzieć. - odpowiedziała, ale po moim pytaniu zauważyłam, że zaczęła się denerwować. Kiedy wkładałam ostatni bagaż staruszka, odpaliła silnik i zapięła pasy. - Jesteś cudowną osobą Abi. Niech Bóg Cię trzyma w swej opiece. - mówiąc to zamknęła drzwi i odjechała. I w tej chwili straciłam kolejną osobę, na której mi zależy. Dlaczego wszyscy ode mnie odchodzą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz